Autor:

2016-07-29, Aktualizacja: 2016-08-02 10:30

A Wy za co oddalibyście dziś życie?

Czym różnią się współcześni nastolatkowie od tych, którzy walczyli w 1944 roku? Czy hasło: „Bóg, Honor, Ojczyzna” jest aktualne? Jacy byli młodzi wojownicy z Powstania Warszawskiego? O tym wszystkim rozmawiamy z Moniką Kowaleczko-Szumowską, autorką książki „Galop 44”. To opowieść o młodych i dla młodych, która powstała jako zemsta na... synach pisarki.

Gdyby tak jak bohaterowie „Galopu 44” znalazła się Pani w tunelu, który przenosi do czasów Powstania Warszawskiego, to zdecydowałaby się Pani na wejście do walczącej stolicy?

(długa pauza) Bohaterowie mojej książki zostali siłą wciągnięci do tego świata. Decyzję o wejściu do walczącej stolicy bardzo trudno byłoby mi podjąć. Tym bardziej, że patrzę z perspektywy dorosłego człowieka, który ma rodzinę, zna historię… Nie mogę powiedzieć, że bym tam po prostu weszła i została sanitariuszką czy kucharką. Mam nadzieję, że stanęłabym na wysokości zadania.

Dlaczego jest to książka o Powstaniu Warszawskim, na dodatek dla dzieci?

To dla mnie jak terapia. Współpracuję z Muzeum Powstania Warszawskiego. Kiedyś przetłumaczyłam podpisy do ośmiuset zdjęć Eugeniusza Lokajskiego z powstania i każde było poruszające. Musiałam to wszystko przelać na papier, jakoś wypchnąć z siebie. To są czasami bardzo tragiczne i straszne historie.

W „Galopie 44” pojawiają się dwa sposoby narracji. Z jednej strony mamy wiernie oddane fakty historyczne, z drugiej baśniową opowieść, młodzieńczą przygodę.

Sami powstańcy tak o tym mówią. Wielu z nich twierdzi, że to był najpiękniejszy okres w ich życiu. Pamiętam słowa „szczura kanałowego”, który powiedział: „Do powstania szedłem jak do wielkiej przygody. Chciałem zostać bohaterem”. Miał wtedy 14 lat, tak jak Mikołaj z „Galopu”. Ludzie młodzi tak reagują. To domena tego wieku. Tam nie ma szacunku zysków i strat. Oni się nie zastanawiali, czy powstanie ma wybuchnąć, czy nie.

Przez tę książkę, chociaż nie wprost, przewija się ciągle pytanie o patriotyzm. O to, jak wygląda ten współczesny i jaki był ten w 1944 roku. Różnica jest aż tak duża?

Czym innym jest definicja, a czym innym odczucia. Bohaterka „Fajnej Ferajny”, mojej drugiej książki o powstaniu, opowiadała, jak z Antkiem „Rozpylaczem” 1 sierpnia 1944 roku, za pięć siedemnasta, strzelała pestkami z wiśni w przechodniów. Patriotyzm nie był z pomników. On brał się z wychowania w duchu hasła: „Bóg, Honor, Ojczyzna”.


A jak wygląda teraz?

Pytam o to na spotkaniach gimnazjalistów i mówią, że teraz najmniej z tej trójcy aktualny jest „Bóg”. „Ojczyzna” i „Honor” cały czas bardzo się liczą. Wiadomo, że teraz nie opowiadają: „Kocham Polskę i oddam za nią życie”, ale patriotyzm cały czas jest ważny. Choć nie jest w cenie, niektórym wydaje się trochę śmieszny.
Na spotkaniach nie wszyscy deklarują, że natychmiast by poszli walczyć. Mówią, że nie wiedzą. Pytam się też, za co poszliby walczyć. Pojawiają się bardzo tradycyjne wartości - rodzina, przyjaciele…

© Eugeniusz Lokajski/domena publiczna

Źródło: Eugeniusz Lokajski/domena publiczna

W „Galopie 44” jest kilka uwag do współczesnego świata. Trochę obrywa się edukacji czy właśnie wychowawcom, ze względu na brak nakierowania na „wielką sprawę”.

Wychowujemy dzieci do bycia najlepszymi, a przecież nie każdy może taki być. Nie każdy może znaleźć się w topowych dziesięciu procentach. To nie jest dobry pomysł…

… a w kontrze do tego jest Powstanie Warszawskie?

To pokazanie, że w życiu zdarzają się sytuacje, w których ludzie stają na wysokości zadania, jednocześnie nie osiągając sukcesu. W „Galopie” nie chciałam pokazać pewnych rzeczy, a po prostu wciągnąć bohaterów w czasy Powstania Warszawskiego. Myślę, że to trafia do młodego człowieka. Walka o wolność, ale przede wszystkim braterstwo, poczucie wspólnoty oraz wartości, które nie są nazwane wprost, jak honor czy godność. Oni to podświadomie czują.

Jakie są reakcje uczniów na „Galop”?

Nikt nie kwestionuje dylematu, przed którym stają bohaterowie: wrócić do współczesności czy zostać w powstańczej Warszawie? Oni się z tego nie śmieją, wprost przeciwnie.
Na jednym ze spotkań uczeń odgrywał postać lotnika. „Lotnik wstał, bo zgłosił się na ochotnika” - tłumaczyłam losy bohatera książki, a chłopiec podniósł się. „A potem cały dywizjon wstał” - mówię. Za chwilę patrzę, a wszystkie dzieci wstały. Miałam wrażenie, że one zaraz parami wymaszerują! Natychmiast wszystko zrozumiały.
One mają w sobie potencjał na rzeczy wzniosłe. A przecież nikt ich tym nie karmi. Moje pokolenie nie mówi przecież o wielkich ideach.

Jest pewien dylemat dotyczący mówienia o powstaniu młodzieży i dzieciom. Nie wiadomo, czy wszystko powinniśmy mówić. Pani też stanęła przed takim dylematem?

To samo dotyczy Sali Małego Powstańca w Muzeum Powstania Warszawskiego. Dzieci budują tam barykady, bawią się misiami, ale nie mogą wchodzić na wystawę. Zakryte są dla nich tragiczne sceny. Ja uważam, że powinna być taka sala, bo przecież świadkami powstania były dzieci.

W „Fajnej Ferajnie” jeden z bohaterów – Jureczek - ma tylko osiem lat. Był najmłodszym zaprzysiężonym żołnierzem AK. Z jednej strony widział tragiczne wydarzenia, z drugiej bardzo śmieszne. Powinniśmy po prostu o tym mówić. Oczywiście nie w cukierkowej formie, ale rzeczowej. Nie powinniśmy wykluczać dzieci. To jest część naszego życia, a historia jest kluczowa. Poza tym dzieci uwielbiają historie wojenne.

© Eugeniusz Lokajski/domena publiczna

Źródło: Eugeniusz Lokajski/domena publiczna

W szkołach jest chyba jakiś problem z opowiadaniem o tych tematach.

Pamiętam ze szkoły książkę „Śladami rysich pazurów” o bandach UPA na Ukrainie i to był dramat! Miałam przez to koszmary nocne. Mam nadzieję, że po moich książkach nie ma takich doznań.

Mało kto pisze na poważne tematy i kieruje swoje książki do młodzieży, jak Pani w „Galopie 44”.

Nie wiem, czy umiałabym pisać dla dorosłych. Od dawna najlepiej czuję się w twórczości dla dzieci i młodzieży. Poza tym mam też nastoletnie dzieci….

Traktuje Pani tę książkę jak rozmowę z synami, którzy są w podobnym wieku co bohaterowie?

Oczywiście. To jest zemsta na moich synach. Wojtek i Mikołaj, bo nazywają się jak bohaterowie książki, są klasycznymi nastolatkami. Wojtka kompletnie nie interesuje powstanie, a Mikołaj poszedłby walczyć od razu, tak jak stoi. Zemściłam się za to, że gdy pisałam w domu, na górze, to oni nie dawali mi spokoju. Walii w drzwi, chcieli jeść, kłócili się lub bili. Poza tym nie chcieli uczestniczyć w obchodach rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego.

I jak na to zareagowali?

Gdy przeczytali manuskrypt, wzruszyli się. Nie zawsze uczestniczą w „sztywnych” wydarzeniach, ale potrafią zaprzyjaźnić się z powstańcami, pomagają przy kręceniu filmów. Potrafią się wzruszyć tymi opowieściami.

„Galop 44” jest oparty o wspomnienia powstańców. Wydarzenia czy topografia miasta się zgadzają. Możemy chyba tę książkę traktować jako kompendium wiedzy?

Duża siła tkwi w autentycznych szczegółach. Większość historii jest zaczerpnięta z Archiwum Historii Mówionej. Tam są wspaniałe opowieści powstańców. Patrzymy na te wydarzenia, a nie widzimy ludzkiej strony. Przecież powstańcy, a ta historia znalazła się też w książce, kąpali się na golasa w zbiorniku wodnym. Przecież to jest śmieszne. Zwykli ludzie, którzy stanęli na wysokości zadania.

© Eugeniusz Lokajski/domena publiczna

Źródło: Eugeniusz Lokajski/domena publiczna

Powstańcy, którzy do dzisiaj żyją, byli wtedy nastolatkami.

Jest mit małego powstańca, który walczył z bronią w ręku. Jednak Armia Krajowa czy Polskie Państwo Podziemne nie szkoliło dzieci do walki. Ale chłopcy oszukiwali, palili legitymacje i podawali, że są już pełnoletni lub dużo starsi niż byli w rzeczywistości.

Coraz więcej mówi się dzisiaj o Powstaniu Warszawskim, powstają koszulki, gadżety z powstańczymi symbolami...

...bardzo się z tego cieszę…

… z jednej strony tak, ale z drugiej Muzeum Powstania Warszawskiego przestrzega przed niewłaściwym używaniem tego wydarzenia czy znaku Polski Walczącej.

Pamiętam, że w zeszłym roku była afera, gdy kelnerzy mieli na rękach biało-czerwone opaski. Oczywiście nie można przesadzić, ale ja się cieszę, że się o tym mówi. To element scalający. Ludzie przychodzą razem, zatrzymują się o godzinie siedemnastej i pozwalają sobie na chwilę wzruszenia. Szczególnie dzisiaj brakuje nam takich elementów spajających.

Dyrektor Jan Ołdakowski powiedział, że Muzeum Powstania Warszawskiego to miejsce, w którym najlepiej można zrozumieć historię Polski i Warszawy.

Warszawa przecież nigdy nie będzie mogła dorównać innym europejskim stolicom pod względem zabytków. Nawet Kraków jest pełen historycznych budynków. Powstanie zmieniło charakter miasta.

© Szymon Starnawski

Fotograf: Szymon Starnawski

Potrzebna byłaby zmiana w systemie nauczania historii?

Chodzę na spotkania nawet do uczniów trzecich klas szkół podstawowych. Oni jeszcze nie uczą się historii, ale znają datę powstania, wiedzą nawet, że było wymierzone militarnie w Niemców, a politycznie w Sowietów. Tak, oni wiedzą, kto to byli Sowieci. To nie jest żadna tajemnica (śmiech). Interesują ich szczegóły, fajne opowieści.

Jeżeli chodzi o tożsamość młodego pokolenia, to chyba nie jest tak źle?

Oni są tacy, jak moje pokolenie ich wychowało. To nie z nimi coś jest nie tak, a z ich wychowawcami. To pytanie, czy my jesteśmy ideowi? Zobaczmy, jakimi billboardami ich karmimy, co puszczamy w telewizji. W porównaniu z tym, co im sprzedajemy jako wartości, to oni są cudowni! Istnieje przypuszczenie, że źle się sprawdziliśmy jako wychowawcy, bo nadrzędną wartością jest dziś sukces.


Będzie Pani w tym roku w Warszawie 1 sierpnia?

Oczywiście. Nigdy nie wyjeżdżam w tym czasie. Lubię te wszystkie wydarzenia, chodzę do Muzeum Powstania Warszawskiego posłuchać, jak brzmi dzwon „Monter”. Nie ma znaczenia, czy uważamy, że powstanie było potrzebne czy nie, tego dnia to się nie liczy. To bardzo wzruszające święto.

Wracając do początku naszej rozmowy. Gdyby znalazła się Pani po drugiej stronie to…

Gdybym się tam znalazła, to bym się starała. To nie byłaby łatwa decyzja, żeby powiedzieć, że powstania ma nie być. Wydaje mi się, że ono było nieuniknione. Myślę, że bym się do niego przyłączyła. Mam taką nadzieję.



Autor zdjęcia :Tomasz Stankiewicz

Monika Kowaleczko-Szumowska - tłumacz, pisarka książek dla dzieci m.in. o Powstaniu Warszawskim. Studiowała archeologię na Uniwersytecie Warszawskim i język angielski na Uniwersytecie Stanu Illinois w USA, jako tłumacz współpracuje z Muzeum Powstania Warszawskiego. Matka czwórki dzieci.

Rozmawiał Piotr Wróblewski, dziennikarz naszemiasto.pl
Zdjęcie główne: Eugeniusz Lokajski/domena publiczna

Tytuł: Galop 44
Autor: Monika Kowaleczko-Szumowska
Wydawnictwo: Egmont Polska

© mat. pras.


  •  Komentarze

Komentarze (0)

ce2 (gość)

na pewno nie za pisowskie państwo to co teraz się dzieje woła o pomstę do nieba żeby zrealizować 500+ podwyższyli ubezpieczenie OC na samochody powyżej 100zł i jawnie to każdy ubezpieczyciel mówi jest to żenada obłuda w a tvpis propaganda