Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Krakowianka, która wróciła z Nepalu: ruiny, strach, rozpacz [ZDJĘCIA, WIDEO]

Maria Mazurek
Estera Satała, studentka Uniwersytetu Jagiellońskiego, wróciła we wtorek z Katmandu samolotem wysłanym przez polską władzę. Opowiada nam, co widziałam w zniszczonym trzęsieniem ziemi kraju.

WIDEO: 4-miesięczne niemowlę cudem uratowane z gruzów zawalonego budynku w Nepalu

Źródło: CNN Newssource/ x-news

WIDEO: Moment trzęsienia ziemi w Nepalu na nagraniu wideo. Ludzi uciekali w popłochu

Źródło: CNN Newssource/ x-news

To miał być ostatni etap jej trzymiesięcznej podróży. 25-letnia Estera Satała i jej mąż przyjechali do Nepalu - pięknego kraju z najserdeczniejszymi ludźmi na świecie - na chwilę, w zasadzie po to, by odpocząć po Indiach. Złapać trochę oddechu.
I akurat wtedy przyszło trzęsienie ziemi.

Mąż krzyknął: uciekamy

Estera studiuje na Uniwersytecie Jagiellońskim, w Katedrze Porównawczych Studiów Cywilizacji. Do Indii i Nepalu pojechała pracować nad magisterką. Razem z mężem, Kurdem Ulasem Cibukiem, stworzyli projekt MAAA ("Moving Alternative Art Atelier"). Wymyślili, że będą jeździć po świecie, by prowadzić warsztaty ze sztuki dla dzieci.

Przyjechali z Indii do Katmandu 17 kwietnia. Dzień przed fatalną sobotą stwierdzili, że chcą wyjechać na prowincję, gdzie jest lepsze powietrze. Zostawili bagaże w Katmandu i pojechali do oddalonej o 200 km Pokary. Dziś Estera mówi o tym: Stał się cud. W Pokarze ziemia wprawdzie też się trzęsła, zginęły tam dwie osoby, ale siła wstrząsów (mimo że to miasto bliżej epicentrum, niż Katmandu), była mniejsza niż w stolicy.

O 11.50 byli w hotelu. Poczuli silne wstrząsy. - Nie wiedziałam, co się dzieje. To dla mnie było pierwsze trzęsienie ziemi, ale dla męża już piąte. Chwycił mnie za rękę i krzyknął: Wybiegamy na zewnątrz - relacjonuje studentka.

Budynki trzęsły się na prawo i lewo, jak galareta, przez dwie minuty. Po półgodzinie przyszły kolejne wstrząsy, wtórne. Potem nie działały telefony, internet. W restauracji usłyszeli, że Katmandu jest totalnie zniszczone, że pozostały ruiny. Spotkali na ulicy jakichś Chińczyków z działającym telefonem, na inną kartę. Estera wysłała tylko do rodziców wiadomość, że żyje.
Następnego dnia, w niedzielę, pojechali na dworzec autobusowy.

- Chcieliśmy wrócić do Katmandu z kilku względów. Po pierwsze, zostawiliśmy tam rzeczy. Po drugie, mieliśmy zabukowane loty do New Delhi. Po trzecie, tam zostali nasi przyjaciele, z którymi nie mieliśmy kontaktu. Szaleliśmy z niepokoju, czy żyją - opowiada Estera.

Na dworcu okazało się, że żadne autokary nie odjeżdżają. Zabrał ich jakiś nepalski cwaniaczek, prywaciarz. Jechali górską drogą nad przepaścią: z lewej klif i rzeka, z prawej skały. Na szosie leżały ogromne głazy. - Dopiero teraz dochodzi do mnie, jakim ryzykiem była ta podróż - opowiada Estera.

Już kilkadziesiąt kilometrów przed Katmandu zobaczyła rozmiar zniszczeń. To był wojenny krajobraz: same ruiny, budynki zrównane z ziemią. Maszyny usuwające gruz, bez zważania na to, czy ktoś jest pod nim. Przerażenie tych, którzy przeżyli. Operacje wykonywane przez chirurgów gdzieś na parkingach, w garażach. - Chciało mi się płakać - wspomina Estera.

Budynki to pułapki

Pobiegli do hotelu w centrum Katmandu, w którym były ich bagaże i ich znajomi. Nie wiedzieli nawet, czy ten budynek wciąż stoi. Stał. Przyjaciele opowiadali, jak podczas trzęsienia nie mogli wydostać się z hotelu, ustać na nogach, "latali" od ściany do ściany.

Inni opowiadali Esterze, że podczas trzęsienia byli uwięzieni na dachu. Ogromne cysterny z wodą, przyczepiane tu do każdych budynków, turlały im się między nogami. Wciąż nikt nie czuł się tam bezpiecznie. Ludzie koczowali w prowizorycznych polach namiotowych, byle nie spać w budynkach. Budynki, będące normalnie ostoją bezpieczeństwa, stały się pułapkami.

Wyszło z ludzi zło i dobro

W tym krajobrazie uderzyło Esterę, jak bardzo z ludzi wychodzi natura. W mieście natychmiast zaczęły działać rabujące opuszczone domy gangi.

Niektórzy turyści zachowywali się jakby to był tylko film, jakby się świetnie bawili. - Robili sobie fotki na tle ruin. Niektórzy siedzieli popijając piwo, jak gdyby nic się nie stało. Jedna Amerykanka zażądała w hotelowej recepcji, by wezwać jej taksówkę na lotnisko, a przecież nawet telefony nie działały. Jeden facet, też zresztą z Ameryki, targował się w hostelu o 10 dolarów upustu z facetem, który właśnie stracił swój rodzinny dom. Jak to zobaczyliśmy, Ulas podszedł do tego hotelarza i zostawił mu te pieniądze - opowiada Estera.

A z drugiej strony, wyszło z ludzi też bardzo wiele dobra. Pomagali sobie, udostępniali telefony. - Obok naszego hotelu był jogin, prowadził tam centrum medycyny wschodniej. Przyjął wszystkich potrzebujących pomocy, zrobił jedzenie, pozwolił spać u siebie. Ale właśnie tacy są w większości Nepalczycy: niezwykle życzliwi, choć to bardzo biedny kraj. I właśnie dlatego nie mogę się pogodzić z tym, że to spotkało właśnie ich. Oni będą się z tego przecież zbierać całymi latami - mówi krakowianka.

Duma z Polski

W poniedziałek pojechali na lotnisko, bo dowiedzieli się, że jest już czynne. Choć "czynne" wcale nie oznaczało, że funkcjonujące normalnie. Nie wszystkie samoloty dostawały pozwolenie na start i lądowanie. Wiele było opóźnionych po 12 godzin, inne - odwołane. Niektóre maszyny krążyły w powietrzu godzinami, by w ogóle wylądować. Chaos.

Estera nie wiedziała, czy uda im się wydostać z Nepalu. Ale na miejscu okazało się, że polski rząd zorganizował samolot, który zabierze chętnych Polaków do domu przez New Delhi. - Bałam się, czy Ulas też może nim polecieć. Niby mieszka w Polsce, ma kartę pobytu, pesel. Ale obywatelstwa nie - opowiada dziewczyna.

Martwiła się niepotrzebnie. Okazało się, że na pokład samolotu mogą wsiąść nie tylko Polacy i mieszkający w Polsce cudzoziemcy, ale nawet obywatele Czech, Niemiec, wszyscy, którzy potrzebują pomocy.

- Inne państwa nie załatwiły pomocy swoim obywatelom. Niemcy, którzy są dla nas wzorem jakości i porządku, usłyszeli w swojej ambasadzie, że skoro nie ma rannych, to wszyscy sobie poradzą. Oni i ludzie z innych państw byli w szoku, że Polska nie dość, że zorganizowała taką pomoc dla swoich, to jeszcze pomogła innym. Ci ludzie byli niesamowicie wdzięczni, dziękowali po tysiąc razy. A ja czułam się tak dumna ze swojego kraju, jak nigdy. Polska tym razem naprawdę dała radę. Pokrzepiające to - opowiada studentka.

Spokój nie do odzyskania

Estera jest już w domu, bezpieczna, z rodzicami. Wreszcie, po kilku dobach niespania, mogła spokojnie się położyć.
Ale tego prawdziwego spokoju w sobie wcale nie ma. - Tam brakuje wody, jedzenia, leków, opatrunków. Pomoc humanitarna to kropla w morzu potrzeb. Wszędzie jest mnóstwo ciał, z którymi nie ma co robić. Spalarnie nie nadążają, brakuje worków. Pali się zwłoki po prostu nad rzeką. Nepal jest teraz od krok od epidemii. Z Katmandu niewiele pozostało. Wśród ruin grasują przestępcy - mówi Estera.

I dodaje: - Nie wiem, kiedy to miasto się podniesie. Szczególnie że Nepalczycy żyją głównie z turystyki. A turyści pewnie długo będą się bali wracać. Estera Satała zapewnia, że ona nie będzie się bała. Jak tylko sytuacja się ustabilizuje, chce wrócić do Nepalu z pomocą humanitarną.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto