Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Najnowszy kryminał Marka Krajewskiego "Mock. Pojedynek". [PRZECZYTAJ PRZED PREMIERĄ]

RSM
Marek Krajewski. "Mock. Pojedynek". Premiera 22 sierpnia. Książkę już można zamawiać w przedsprzedaży. Cena: 34 złote. Wydawnictwo Znak
Marek Krajewski. "Mock. Pojedynek". Premiera 22 sierpnia. Książkę już można zamawiać w przedsprzedaży. Cena: 34 złote. Wydawnictwo Znak Wydawnictwo Znak
Już za dwa tygodnie, 22 sierpnia, ukaże się „Mock. Pojedynek” – najnowsza powieść kryminalna Marka Krajewskiego. O czym opowiada? Breslau, 1905. Życie Eberharda Mocka – syna ubogiego szewca z Wałbrzycha – toczy się w murach uniwersytetu i w brudnych, wilgotnych zaułkach wielkiego miasta. Trawiony niedostatkiem i wzgardzony przez innych studentów, ukojenia szuka w studiowaniu dźwięcznych łacińskich kadencji, a rozrywki – w kuflu taniego piwa i w ramionach sprzedajnych dziewcząt. Kiedy wydziałem filozoficznym wstrząsną kolejne samobójstwa wykładowców, a w jego życiu pojawi się tajemnicza rosyjska studentka, Mock przekona się, że zło może kryć się wszędzie – i pod podbitymi gronostajem togami profesorów, i w brudnych wychodkach plugawych dzielnic. Jeszcze nie wie, że wkracza na drogę, z której nie ma powrotu. Przeczytaj (dzięki uprzejmości autora i wydawnictwa Znak) początek powieści

MAREK KRAJEWSKI
MOCK. POJEDYNEK
FRAGMENT KSIĄŻKI

Front niemiecko-rosyjski pod Jakobstadtem w Kurlandii,
poniedziałek 20 marca 1916 roku,
dzień przed rosyjską ofensywą,
godzina jedenasta przed południem

 – Zabić wszystkich. Co do jednego. I nie odzywać się przy tym ani słowem. Zlikwidować ich w całkowitym milczeniu. Zrozumiano?
Feldwebelleutnant Eberhard Mock nie mógł uwierzyć w potworny rozkaz, który właśnie otrzymał. Stał wyprostowany jak struna, wpatrując się w zaciśnięte usta dowódcy 257. Rezerwowego Pułku Piechoty i w myślach starał się przekonać sam siebie, że to, co przed chwilą usłyszał, jest jakimś ponurym żartem.
 – Ci ludzie są bałtyckimi Niemcami, Herr Oberstleutnant – wykrztusił w końcu. – Mam zabić naszych rodaków?
Pięćdziesięcioletni podpułkownik Max Zunehmer zastanawiał się przez chwilę, jak zareagować na to pytanie jawnie zwiastujące niesubordynację. By zyskać na czasie, wstał, rozprostował się i przeszedł tam i z powrotem po nędznej, lecz dobrze wypucowanej izbie, która stanowiła jego kwaterę na lewym brzegu Dźwiny. Postukał główką fajki po pobielonych wapnem balach, z których zbudowana była chata, i nieoczekiwanie przycisnął ucho do ściany. Ledwo widoczne jasne brwi ściągnęły się nad nosem, a bruzda pomiędzy małymi oczami mocno się pogłębiła. Sprawiał wrażenie, jakby słuchał odgłosów korników ryjących w tajemnych korytarzach.

Przeciągnął się raz jeszcze, aż trzasnęły kości, podszedł do Mocka i warknął:
 – Zdjąć kożuch! Siadać!
Mock uczynił, co mu nakazano. Ciężkie baranie okrycie powiesił na oparciu krzesła, usiadł, a hełm położył na kolanach. Zunehmer nie odchodził, lecz – oparłszy się o stół z surowych desek, zawalony teraz wojskowymi mapami – przesuwał wzrokiem po mundurze podwładnego. Szukał brudu, dziur wypalonych papierosem albo też niepożądanych elementów stroju – własnoręcznie wystruganych krzyżyków albo innych talizmanów na szczęście. Niczego nieregulaminowego jednak nie dostrzegł. Buty jeździec­kie były czyste, jedynie na ostrogach zalegała grudka śniegu zmieszanego z błotem. Bryczesy polowe idealnie odstawały tam, gdzie powinny były odstawać, czarno-biała wstążka orderowa Żelaznego Krzyża była nienagannie zawiązana w dziurce środkowego guzika munduru, a srebrna nitka przetykana czarną na naramiennikach nie miała nawet śladu zanieczyszczenia. Mock w swej kwaterze na pewno miał żelazko.
 – Dobrze – mruknął podpułkownik i wrócił na swoje miejsce za stołem. – Niemiecki oficer, zwłaszcza tutaj, w tej krainie brudu, wszy i pluskiew, musi świecić przykładem nienagannej higieny osobistej. Szkoda, że dla wykonania mojego rozkazu będzie się pan musiał przebrać w te… – wskazał stos ubrań leżący na piecu – w te zarobaczone szmaty!
Mock spojrzał w okno, jakby tam szukał wspomnianych insektów. Nie ujrzał jednak niczego poza topniejącymi kopcami śniegu na brzegu rzeki oraz dwoma dębami, których nagie gałęzie szarpał teraz porywisty wiatr. Na szerokie i jeszcze częściowo zamarznięte rozlewisko Dźwiny padały płaty mokrego śniegu, wirujące na wietrze.
 – Zrozumiał pan rozkaz, Feldwebelleutnant Mock? – zapytał Zunehmer.
 – Tak jest, Herr Oberstleutnant!
 – Powtórzyć!

Rozkaz nie był trudny do zapamiętania. Dobrać sobie dwudziestu weteranów. Nieulękłych i posłusznych. Takich, którym ręka nie zadrży. Przebrać się wraz z nimi w ubrania leśnych partyzantów, tak zwanych plienników, czyli rosyjskich uciekinierów z niewoli, którzy grasowali po przepastnych lasach Kurlandii, atakując małe oddziały niemieckie, napadając na podróżnych, plądrując majątki ziemskie i gwałcąc każdą napotkaną kobietę. W tym przebraniu miał się udać do oddalonego o piętnaście kilometrów majątku Buschhof, należącego od wieków do rodziny von Sassów. W tych dniach w obawie przed ofensywą rosyjską opuścili go właściciele – pan Nikolaus von Sass z najbliższą rodziną. Została służba – Łotysze i czterech Niemców. Mieli chronić majątek przed pliennikami, ale nie uchronili. Do pałacyku wtargnęli leśni bandyci i zajęli go. Są tam teraz wszyscy. Rozkaz był prosty: należy wejść do rezydencji, udając innych partyzantów, i zabić każdego napotkanego człowieka. Także Niemców.
Mock w krótkich słowach opisał otrzymane zadanie i zamilkł. Dowódca obserwował jego tłuste czarne włosy i dwudniową szczecinę pokrywającą kwadratową szczękę. Był to obraz niecodzienny, ten trzydziestotrzyletni mężczyzna słynął bowiem ze swej czystości i pedanterii. Wbrew sobie wykonał rozkaz, aby się zaniedbać na potrzeby tajnej akcji – żaden pliennik nie był gładko ogolony.
Skamieniała twarz Mocka nie wyrażała teraz żadnych uczuć. Była to jednak tylko maska, o czym Zunehmer wiedział doskonale.
 – Posłuchajcie mnie, Mock. – Rozsupłał woreczek z tytoniem i zaczął nabijać fajkę. – Prawie każdy dowódca cesarskiej armii z wielkim krzykiem kazałby teraz panu wyjść i wykonać rozkaz. Ale ja nie jestem prawie każdy. Ja panu powiem, dlaczego go wybrałem do tej misji… Jestem zdania, że wydawanie zaskakujących rozkazów bez żadnych wyjaśnień to zwykły brak szacunku dla oficera.

Pyknął kilkakrotnie z fajki, aż się dobrze rozpaliła, i znów wbił wzrok w Mocka.
 – Ci czterej Niemcy – westchnął – zarządca folwarku, dwaj jego bracia oraz guwerner, to zdrajcy i rosyjscy szpiedzy. Taki otrzymałem meldunek od naszego wywiadu. Nie mamy czasu, by ich przesłuchiwać, potwierdzać ciążące na nich zarzuty i stawiać ich przed sądem wojennym. Należy ich po prostu rozstrzelać. Ofensywa Kuropatkina na dniach, dzisiaj lub jutro Rosjanie uderzą. Nie mamy czasu bawić się w prokuratorów, sędziów i adwokatów, zrozumiano, Mock?
Zunehmer wstał i dotknął ze wstrętem kożuchów i ubrań cywilnych, jakie leżały na chlebowym piecu.
 – Musi pan teraz opuścić swoją kwaterę i zamienić starannie wyprasowany mundur na to ohydztwo, a potem pojechać do Buschhofu i zlikwidować tych Niemców, którzy służą wrogowi. Po okolicy rozejdzie się wieść, że dokonali tego inni leśni bandyci. Że między nimi były jakieś niesnaski. Takie plotki będą nam

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto