Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wisła Kraków. Artur Skowronek: Chcę, żeby kibice uwierzyli w mój pomysł na Wisłę

Bartosz Karcz
Bartosz Karcz
Andrzej Banaś
- Moim zadaniem było, żeby przez te kilka dni przywrócić u nich chęć brania odpowiedzialności na siebie. I chodzi mi o cały zespół, wszystkich piłkarzy, żeby nie zrzucać odpowiedzialności tylko na Błaszczykowskiego, Brożka, Sadloka czy Buchalika – mówi trener Wisły Kraków Artur Skowronek, który w niedzielę zadebiutuje w roli szkoleniowca „Białej Gwiazdy” w meczu ze Śląskiem we Wrocławiu.

- Pracuje pan już ponad tydzień z piłkarzami Wisły Kraków. Po tym okresie jest w panu większy optymizm w perspektywie najbliższych meczów „Białej Gwiazdy”?
- Już wtedy gdy tutaj przychodziłem, gdy podjąłem to wyzwanie, byłem pozytywnie nastawiony. Teraz mogę się cieszyć, że to się potwierdza w codziennym życiu treningowym. Już wiem, że to są super ludzie, bardzo dobrzy piłkarze. Cieszę się, że szybko wzajemnie przekonaliśmy się, że możemy złapać dobry kontakt i stworzyć drużynę, która spokojnie może ze swoich problemów wyjść.

- Piłkarze mówią, że bardzo dokładnie tłumaczy im pan, jak mają się zachowywać na poszczególnych pozycjach. Można powiedzieć, że w kryzysie, w jakim znalazła się Wisła, wrócił pan do podstaw?
- Nie lubię słowa kryzys. W codziennym życiu są problemy, w tym piłkarskim również, które po prostu trzeba rozwiązywać. Moim zdaniem w prostych rozwiązaniach rzeczywiście jest czasami siła. Dzięki prostocie człowiek łapie większą pewność siebie. Ja lubię jednak również pracować kompleksowo. Działamy od całości do szczegółów i odwrotnie. Starałem się przekazać drużynie, jak powinna poruszać się bez piłki, a jak z nią. Chodzi o to, żeby w jak największym stopniu wykorzystać potencjał piłkarzy. Pewnie dlatego tak łatwo to odbierają, bo naturalnie się w tym wszystkim odnajdują. Mam nadzieję, że udowodnimy to już w pierwszym naszym wspólnym meczu.

Wisła Kraków. Milionowe przychody i zyski z transferów

- Nie bez przyczyny pytam o te najprostsze rzeczy, bo gdy rozmawialiśmy z zawodnikami Wisły po ostatnich meczach, oni podkreślali, że nawet przyjęcie piłki, podanie na kilka metrów sprawiają im problemy, bo w głowach jest paniczny strach, żeby nie popełnić błędu, który znów będzie drużynę drogo kosztował. Brakuje im przez to luzu w grze. Myśli pan, że to udało się przywrócić?
- Jeśli mówimy o samym treningu, to jestem pewien, że to się udało na sto procent. Widać u nich radość z gry, widać intensywność zajęć, płynność w tym, co robimy. Rozumiem jednak, co mieli na myśli, jeśli mówili o tych prostych sprawach, które sprawiły im trudność. To jest czasami naturalny odruch człowieka, że się wycofuje w trudnych momentach. Moim zadaniem było, żeby przez te kilka dni przywrócić u nich chęć brania odpowiedzialności na siebie. I chodzi mi o cały zespół, wszystkich piłkarzy, żeby nie zrzucać odpowiedzialności tylko na Błaszczykowskiego, Brożka, Sadloka czy Buchalika. Wszyscy działamy wspólnie, wszyscy idziemy w jedną stronę. Zwracaliśmy im rzeczywiście uwagę na takie proste sprawy, jak ustawianie się w świetle bramki, zamykanie przestrzeni, stałe fragmenty gry. Udało nam się to zrobić w treningu, a teraz kluczowe jest, żeby to wychodziło w meczu, kiedy ciśnienie będzie większe.

- Zaczyna pan od meczu ze Śląskiem we Wrocławiu. Wie pan, kiedy ostatni raz Wisła wygrała na wyjeździe?
- Nie wiem, ale wiem, że w tym sezonie Wisła jeszcze nie wygrała poza Krakowem, a Śląsk nie przegrał u siebie. Każda passa kiedyś się jednak kończy…

- Ostatni raz takie zwycięstwo miało miejsce 3 maja w Zabrzu z Górnikiem. I jak popatrzeć na grę Wisły, to widać było w ostatnim czasie, że jest innym zespołem przy Reymonta, a innym na obcych boiskach. Znalazł pan już odpowiedź na pytanie, jak to zmienić?
- Myślę, że pomogłem piłkarzom w tym, żeby wsiedli ze spokojem i pewnością siebie do autokaru, który zawiezie nas do Wrocławia. Mamy pomysł na ten mecz nieco odmienny od tego, jak Wisła prezentowała się ostatnio na wyjazdach. Chcemy być efektywni i skuteczni. Mam nadzieję, że taki sposób gry pomoże nam w tym, żeby zacząć zbierać punkty.

- Zostawmy na razie sprawy bezpośrednio związane z boiskiem. Jak będzie wyglądała pańska współpraca z Jakubem Błaszczykowskim? Wiadomo, że on miał spory wpływ na to, że właśnie pan został trenerem Wisły. Nie jest to zatem codzienna sytuacja, że z jednej strony jest pan szefem Kuby w drużynie, ale tak na dobrą sprawę on może powiedzieć to samo o sobie w stosunku do pana, jeśli chodzi o klubowe struktury…
- Jesteśmy profesjonalistami! Ja chcę zrobić wszystko, żeby Wisła krok po kroku wracała na należne jej miejsce. Kuba chce dokładnie tego samego. Z każdej strony - zarówno tej sportowej, jak i organizacyjnej. Mnie ten układ w żaden sposób nie przeszkadza, bo Kuba to facet z charakterem, lider tej drużyny, ale również lider tego klubu. Ja z takimi ludźmi chcę współpracować. A co do funkcjonowania w drużynie, to sprawa jest prosta - ja jestem trenerem, Kuba piłkarzem i tyle w tym temacie.

- Jaka jest filozofia futbolu Artura Skowronka. Można mówić o jednym schemacie, czy ma pan kilka wizji?
- Kiedyś popełniałem błędy i chciałem być „sztywny” w tym, co proponuję drużynie. Dzisiaj jestem już jednak innym trenerem. Analizuję bardzo mocno potencjał każdego piłkarza, którego mam w szatni. Również poprzez rozmowę z nimi. To ja staram się dostosować do drużyny, a nie odwrotnie. I tak pracuję w Wiśle od pierwszego dnia. A potencjał tego zespołu jest taki, że mogę śmiało wdrażać swoje pomysły w grze ofensywnej. Bo ja generalnie lubię grać do przodu. Do tego wszystkiego oczywiście potrzebna jest siła, wzrost, kreatywność. Tego nam na razie w pewnych rejonach brakuje i na pewno będzie potrzeba trochę czasu, żeby z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że Wisła gra według mojego pomysłu. Dzisiaj natomiast wtapiam się w potencjał drużyny, sytuację w lidze. O tym na pewno będę myślał do końca roku.

Wisła Kraków. Za kulisami toczą się negocjacje z Tele-Foniką


- To sięgnijmy jeszcze głębiej. Szybko zakończył pan karierę piłkarską z powodu poważnej kontuzji. To jednak pozwoliło panu dość szybko rozpocząć pracę w roli trenera. Dzisiaj, z perspektywy czasu można zapytać, czy nie wyszło to panu na dobre? Mało jest przecież trenerów, którzy w wieku 29 lat pracują już samodzielnie z ligowym zespołem. A tak było w pana przypadku w Ruchu Radzionków.
- To prawda. Z dzisiejszej perspektywy mogę dziękować losowi, że tak się to wszystko potoczyło. Dalej jestem przy piłce, robię to, co kocham i uważam, że stale się rozwijam w moim fachu. Mam nadzieję, że cały czas będzie u mnie pasja, ale też również pokora. Mam też nadzieję, że w końcu w piłce uda mi się wygrać coś poważnego.

- Początek pańskiej trenerskiej drogi do praca z młodzieżą w Ruchu Chorzów, a w seniorskiej piłce w Ruchu Radzionków. Trener Rafał Górak był pana pierwszym wzorem, czy może ktoś inny?
- Zdecydowanie Rafał, bo to był pierwszy człowiek, który wrzucił mnie do tego pociągu i za to będę mu do końca życia wdzięczny. On doskonale o tym wie. Rafał wyciągnął do mnie rękę. Widział, jak pracuję z młodzieżą, później w rezerwach Radzionkowa. Chciał, żebyśmy pracowali razem. Bardzo dużo od niego się nauczyłem. Wiele rzeczy wspólnie przeżyliśmy. A później byłem już samoukiem. Czerpałem z rozmów, jeździłem na staże. Szybko też zostałem rzucony na głęboką wodę.

- A w szerszej skali, kto panu szczególnie imponuje?
- Oglądam bardzo dużo meczów. Uwielbiam analizować taktykę i bardzo dużo się w ten sposób uczę. Imponuje mi trener Julian Nagelsmann. Może trochę dlatego, że jest jeszcze młodszy ode mnie… Patrzę na jego trenerską ścieżkę i widzę, jak broni się wynikami. Czy to wcześniej w Hoffenheim, czy obecnie w Lipsku. To bardzo kreatywny trener, który potrafi się dopasować do drużyny, jeśli chodzi o system gry. Potrafi ustawić Lipsk w systemie 1-3-4-3, również 1-5-3-2. Wcześniej grał klasycznie, gra wysokim pressingiem. Jego zespoły prezentują bardzo nowoczesny futbol i na pewno to jeden z takich trenerów, który jest mi bliski pod każdym względem. Również pod tym, że tak szybko wskoczył na bardzo wysoki poziom zawodowego futbolu. Nie zamykam się jednak również oczywiście na starszych trenerów. Zdradzę, że byłem bliski stażu u Marcelo Bielsy w Leeds. Nie pojechałem tam, bo dostałem pracę w Wiśle… Mam jednak nadzieję, że nawet pracując w Krakowie, będzie z czasem możliwość, żeby tam pojechać.

- Co myśli 30-letni trener, gdy dostaje ofertę z ekstraklasy? W pana przypadku tak było, gdy sięgnęła po pana Pogoń Szczecin w 2012 roku.
- Na początku nie wierzyłem, że dostałem taką ofertę. Nie przesadzę, jeśli powiem, że byłem po telefonie ze Szczecina w szoku. Szybko złapaliśmy jednak dobry kontakt. Pierwsza moja rozmowa w Pogoni trwała ponad trzy godziny. Kursowałem wtedy pociągiem i czekałem na odbiór tej rozmowy. Później pochyliła się nad tym wszystkim rada nadzorcza, a dość szybko prezes Jarosław Mroczek zaprosił mnie na ponowny przyjazd i taką szerszą prezentację mojej wizji. Ostatecznie dostałem tę pracę.

- Ale za długo w tym Szczecinie pan nie wytrwał. Zaszumiało trochę w głowie?
- To też, ale sam z czasem doszedłem do wniosku, że trochę za wcześnie wskoczyłem na poziom ekstraklasy. Pracowałem wcześniej zaledwie przez 1,5 roku samodzielnie w I lidze i można powiedzieć, że błyskawicznie dostałem ofertę z ekstraklasy. Początek był zresztą dobry, byliśmy w pierwszej ósemce. I niepotrzebnie włożyłem kij w mrowisko… Zacząłem zmieniać pewne rzeczy, jeśli chodzi o taktykę, przygotowanie fizyczne i nie sprawdziły się te pomysły. Później doszedłem do wniosku, że mogłem podejmować inne decyzje.

- Ktoś jednak zauważył pańską pracę, skoro niewiele później sięgnął po pana Widzew Łódź. Tam zetknął się pan z dramatyczną walką o utrzymanie, zakończoną ostatecznie spadkiem. To doświadczenie może przydać się teraz w Wiśle, bo - nie ma co się czarować - tutaj też szykuje się walka o ligowy byt.
- Na pewno to doświadczenie się przyda, choć w Widzewie była wtedy inna sytuacja. Mój okres pracy w Łodzi, mimo że skończyło się to wszystko spadkiem, był niezły. Jeśli wziąć pod uwagę tylko czas, kiedy jak prowadziłem łodzian, to plasowaliśmy się na dziewiątym miejscu. Problemem były wcześniejsze straty. W Wiśle startuję w zdecydowanie lepszej sytuacji, bo choć jesteśmy na ostatnim miejscu w tabeli, to jednak do bezpiecznego miejsca mamy zaledwie dwa punkty straty. To jest jeden mecz. Już na wstępie możemy zrobić więcej. Oczywiście również stracić, ale ja mimo wszystko optymistycznie patrzę na najbliższą przyszłość.

- Skoro mówimy o doświadczeniach, to parę razy miał pan okazję pracować w klubach z tzw. problemami. To też przyda się teraz w Wiśle?
- Chyba tak. Wydaje mi się, że w tych klubach, w których były problemy, potrafiłem zarazić piłkarzy takim optymistycznym podejściem do tego, co codziennie robiliśmy. Nie było problemów z bieganiem, bo zawodnicy byli zaangażowani. Nie było problemów z organizacją gry, bo tak nam się udało ułożyć współpracę, że wszyscy wiedzieli, że jeśli pójdą w drugą stronę, to będą mieć jeszcze gorzej. Mieli świadomość, że jak zespół gra dobrze, to jaśniej świecą też jednostki. A gdyby mieli inne podejście, to mogliby zostać bez chleba.

[g]14208725[/g]

- Jest pan niespokojnym duchem? Tak można by sądzić, analizując jak często zmieniał pan kluby…
- Czasami jestem takim niespokojnym duchem, ale jeśli chodzi o zmiany klubów, to trzeba by to wszystko dokładniej przeanalizować. Nie z każdego klubu byłem zwalniany. Z Ruchu Radzionków odszedłem sam, bo dostałem propozycję z Pogoni. W Szczecinie rzeczywiście zostałem zwolniony. Później była krótko Polonia Bytom, z której znów sam odszedłem, gdy dostałem ofertę z Widzewa. W Łodzi, choć spadliśmy, chciano ze mną pracować dalej. Miałem jeszcze dwuletni kontrakt, ale nie miałem przekonania, że to się uda. Życie pokazało, że miałem rację, bo Widzew spadł do II ligi. Z Wigier Suwałki wykupiła mnie Stal Mielec. Zwolniono mnie z Grudziądza, Katowic, Szczecina i Mielca. Na pewno z Pogoni dlatego, że popełniałem błędy, również merytoryczne. W Katowicach mentalne w prowadzeniu drużyny. A Grudziądz? To jest historia nie do wytłumaczenia. Nie miałem tam problemów komunikacyjnych, cały zespół się za mną wstawił, ale nie wytrzymano i tyle… Patrzę na to też z innej strony. Jeśli jako trener, który ma 37 lat, jestem dzisiaj w dziewiątym klubie, to można powiedzieć, że to dziwne. Ale z drugiej strony wciąż chcą mnie zatrudniać. I taki chyba jest odbiór mojej osoby w środowisku. Ktoś patrzy w statystyki, ale później analizuje to głębiej i dochodzi do wniosku, że potrafię poprowadzić zespół taktycznie. Również, że wyciągam wnioski z błędów. To dlatego jestem chyba dzisiaj w Wiśle Kraków.

- Ostatnim klubem przed Wisłą była dla pana Stal Mielec i tutaj chciałbym się na chwilę zatrzymać, bo to jednak była trochę dziwna sytuacja. Drużyna grała dobrze, była wysoko w tabeli, a jednak zdecydowano się z panem rozstać. W dodatku prezes Jacek Orłowski mówił wprost, że nie mogli za każdym razem truchleć, gdy ktoś w ekstraklasie straci pracę…
- Naprawdę nie chciałbym tego komentować szerzej, bo mam szacunek do ludzi w Mielcu. Chcą tam zrobić coś dużego, a ja się cieszę, że brałem w tym udział. Były takie, a nie inne zapisy w moim kontrakcie, z których trzy razy kluby z ekstraklasy chciały skorzystać. Wisła Płock była bardzo mocno zdeterminowana. Na początku mojej pracy w Stali odmówiłem jednak od razu. Nawet się o tym nie mówiło. To było wtedy, gdy trener Jerzy Brzęczek poszedł do kadry. Teraz, gdy Wisła chciała mnie drugi raz, było o tym głośniej, ale ja byłem lojalny i mogę z czystym sumieniem spoglądać w lustro. O wszystkim informowałem zarząd Stali. Wisła chciała mnie wykupić, proponowała bardzo dobry kontrakt, a ja po ludzku chciałem się z tym zmierzyć. Porozmawiałem z rodziną i ostatecznie Płockowi odmówiłem. To chyba najlepiej pokazuje, że wierzyłem w pracę w Mielcu. Nikt nie przewidział, że szybko pojawi się propozycja z Zagłębia Lubin. I tam rzeczywiście chciałem odejść. Dlatego mnie zwolniono.

- Ostatecznie do Lubina pan jednak nie trafił, a krąży taka plotka w środowisku, że ktoś mocno się postarał, żeby pan tej pracy w Zagłębiu nie dostał…
- Nawet już nie chcę dotykać tego tematu. Stal mnie zwolniła, miała do tego prawo i na tym zakończmy ten wątek.

- To wróćmy na koniec do Wisły. Na dzisiaj chce pan wydobyć drużynę ze strefy spadowej. Jakie są jednak te największe marzenia, związane z pracą w Krakowie?
- Chcę zrobić wszystko, żeby kibice, ludzie, którzy znają się na piłce, uwierzyli w mój pomysł na Wisłę. Chcę, żeby widzieli, że jest w tym wszystkim iskra i że uda nam się obudzić ten zespół, zawodników piłkarsko. Tutaj jakość jest. Chciałbym, żebyśmy rzeczywiście jak najszybciej wyszli nad kreskę, a później, żeby to napędziło wszystkich wokół, żeby to szło dalej do przodu.

Przeczytaj wszystkie części wywiadu z szefem Wisły Kraków Tomaszem Jażdżyńskim:

Cz. 1: Wisła musi ryzykować, by przeżyć

Cz. 2. Plotki, że się kłócimy to gra na rozbicie nas

Cz. 3. To przełom. Wisła zyska nowego sponsora na stroje meczowe

Cz.4 Wielki spór o wiślacką akademię i herb


 

Sportowy24.pl w Małopolsce

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wisła Kraków. Artur Skowronek: Chcę, żeby kibice uwierzyli w mój pomysł na Wisłę - Dziennik Polski

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto